Ekologiczna biblioteka Warszawa - Ogniem i mieczem tom I
Ale armaty i grad kul muszkietowych odrzuciły ich w tył. Bitwa na chwilę ustała. W obozie
polskim rozległ się odgłos trąbki parlamentarnej.
Chmielnicki jednak nie chciał już parlamentować. Dwanaście kurzeniów zsiadło z koni, by
wspólnie z piechotą i Tatarami rozpocząć szturm do wałów.
Krzeczowski w trzy tysiące piechoty miał im przyjść w pomoc w chwili stanowczej.
Wszystkie kotły, bębny, litaury i trąby ozwały się na raz, głusząc okrzyki i salwy muszkietów.
Pan Skrzetuski ze drżeniem patrzył na głębokie szeregi niezrównanej piechoty zaporoskiej
biegnącej ku wałom i otaczającej je coraz ciaśniejszym pierścieniem. Długie smugi białego
dymu wybuchały ku niej z okopów, jakby jakaś olbrzymia pierś chciała oddmuchnąć tę szarańczę
cisnącą się nieubłaganie ze wszystkich stron. Kule armatnie ryły w niej bruzdy, strzały
samopałów stały się coraz szybsze. Huk nie ustawał ani na chwilę – mrowie topniało w
oczach, skręcało się miejscami konwulsyjnie jak olbrzymi wąż zraniony, ale szło naprzód.
Już, już dobiegają! już są pod okopem! – armaty już im szkodzić nie mogą! Pan Skrzetuski
przymknął powieki.
I teraz pytania szybkie jak błyskawice przelatywały mu przez głowę: gdy otworzy oczy, czy
dojrzy jeszcze polskie proporce na wałach? Dojrzy – nie dojrzy? Tam gwar coraz większy,
tam wrzask jakiś niezwykły. Musiało się coś stać! Krzyki dochodzą ze środka obozu.
Co to jest? Co się stało?
– Boże wszechmocny!
Okrzyk ten wyrwał się z ust pana Skrzetuskiego, gdy otworzywszy oczy ujrzał na wałach
zamiast wielkiej złotej chorągwi koronnej malinową z Archaniołem.
Obóz był zdobyty.
Wieczorem dopiero dowiedziałsię od Zachara namiestnik o całym przebiegu szturmu. Nie
próżno Tuhaj-bej nazywał Chmielnickiego wężm, bo oto w chwili najzaciętszej obrony podmówiona
przez niego Bałabanowa dragonia przeszła do Kozaków i rzuciwszy się z tyłu na
swoje chorągwie dopomogła do wytępienia ich ze szczętem.
Wieczorem widział namiestnik jeńców i był przy śmierci młodego Potockiego, który mając
gardło przebite strzałą żył tylko kilka godzin po bitwie i umarł na ręku pana Stefana Czarnieckiego:
“Powiedzcie ojcu... – szeptał w ostatniej chwili młody kasztelan – powiedzcie ojcu
– żem... jako rycerz...”, i nie mógł nic więcej dodać. Dusza jego opuściła ciało i uleciała ku
niebu. Skrzetuski długo pamiętał tę bladą twarz i te błękitne oczy wzniesione w chwili śmierci.
Pan Czarniecki ślub czynił nad stygnącym ciałem, że da-li Bóg wolność odzyskać, a potokami
krwi śmierć przyjaciela i hańbę klęski obmyje. I ani łza nie ciekła po surowym jego obliczu,
bo to był rycerz żelazny, wielce już czynami odwagi wsławiony i człowiek żadnym nieszczęściem
nie ugięty. Jakoż śluby spełnił. Teraz zamiast desperacji się poddawać, pierwszy
krzepił Skrzetuskiego, któren cierpiał strasznie nad klęską i hańbą Rzeczypospolitej. “Rzeczpospolita
niejedną klęskę poniosła – mówił pan Czarniecki – ale ma ona w sobie siłę niespożytą.
Nie złamała jej dotąd żadna potęga, nie złamią i bunty chłopów, których sam Bóg pokarze,
gdyż występując przeciw zwierzchności, Jego to woli się oponują. A co do klęski, prawda,
iż jest żałosną – ale któż tę klęskę poniósł? hetmani? wojska koronne? – nie! Po odłączeniu
się i zdradzie Krzeczowskiego oddział ów, któren prowadził Potocki, tylko za podjazd
mógł być uważany. Bunt niechybnie rozejdzie się po całej Ukrainie, gdyż chłopstwo tam harde
i do boju wprawione, aleć bunt tam to przecie nie pierwszyzna. Zgaszą go hetmani z księciem