Ekologiczna biblioteka Warszawa - Ogniem i mieczem tom I
wyprawiłbym choć zaraz do Łubniów, jeno drogi straszne. Sam widziałem – i koniem nie
bardzo przejedzie.
– A długo w Rozłogach zostaniesz?
– Dziś jeszcze na wieczór do Czehryna ruszam. Prędzej pożegnam, prędzej powitam.
Zresztą służba książęca: nie mój czas, nie moja wola.
– Proszę na posiłek, jeśli amorów i gruchania dosyć – rzekła wchodząc kniahini. – Ho! ho!
policzki ma dziewczyna czerwone, snadź nie próżnowałeś, panie kawalerze! No, ale się wam
nie dziwię.
To rzekłszy poklepała łaskawie Helenę po ramieniu i poszli na obiad. Kniahini była w doskonałym
humorze. Bohuna odżałowała już dawno, a teraz wszystko składało się tak dzięki
hojności namiestnika, że Rozłogi “cum boris, lasis, graniciebus et coloniis” mogła już uważać
za swoje i swoich synów.
A były to przecie dobra niemałe.
Namiestnik wypytywał o kniaziów, czy prędko wrócą.
– Lada dzień się już ich spodziewam. Gniewno im było z początku na waćpana, ale potem
zważywszy twoje postępki, bardzo cię jako przyszłego krewniaka polubili, bo prawią, że takiej
fantazji kawalera trudno już w dzisiejszych miękkich czasach znaleźć.
Po skończonym obiedzie namiestnik z Heleną wyszli do sadu wiśniowego, który tuż do fosy
za majdanem przytykał. Sad był, jako śniegiem, wczesnym kwieciem obsypany, za sadem
czerniała dąbrowa, w której kukała kukułka.
– Na szczęśliwą to nam wróżbę – rzekł pan Skrzetuski – ale trzeba się popytać.
I zwróciwszy się ku dąbrowie pytał:
– Zazulu niebożę, a ile lat będziem żyć w stadle z tą oto panną?
Kukułka poczęła kukać i kukać. Naliczyli pięćdziesiąt i więcej.
– Dajże tak, Boże!
– Zazule zawsze prawdę mówią – zauważyła Helena.
– A kiedy tak, to jeszcze będę pytał! – rzekł rozochocony namiestnik.
I pytał:
– Zazulu niebożę, a siła mieć będziem chłopczysków?
Kukułka, jakby zamówiona, zaraz poczęła odpowiadać i wykukała ni mniej, ni więcej, jak
dwanaście.
Pan Skrzetuski nie posiadał się z radości.
– Ot, starostą zostanę, jak mnie Bóg miły! Słyszałaś waćpanna hę?
– Zgoła nie słyszałam – odpowiedziała czerwona jak wiśnia Helena – nawet nie wiem, o
coś pytał.
– To może powtórzyć?
– I tego nie trzeba.
Na takich rozmowach i zabawach zeszedł im dzień jak sen. Wieczorem nadeszła chwila
czułego, długiego pożegnania – i namiestnik ruszył ku Czehrynowi.
ROZDZIAŁ VIII
W Czehrynie zastał pan Skrzetuski starego Zaćwilichowskiego w wielkim wzruszeniu i gorączce;
wyglądał on niecierpliwie książęcego posłańca, bo z Siczy coraz groźniejsze dochodziły
wieści. Nie ulegało już wątpliwości, że Chmielnicki gotował się zbrojną ręką swoich
krzywd i dawnych kozackich przywilejów dochodzić. Zaćwilichowski miał o nim wiadomości,
iż w Krymie bawił u chana żebrząc pomocy tatarskiej, z którą już lada dzień był w Siczy